lipca 20, 2018

PRZEDPREMIEROWO: Drań z Manhattanu | Vi Keeland & Penelope Ward


Kiedy w metrze, którym codziennie dojeżdża do pracy, Soraya Venedetta znajduje telefon, nie spodziewa się, że to początek przygody pełnej emocji. Jak się okazuje, przedmiot należy do boskiego, emanującego pieniędzmi Grahama Morgana, którego, zafascynowana, obserwowała przez całą drogę. Mężczyzna tak samo jak przystojny, jest też aroganckim bucem, więc oddając telefon, niewyparzony język Sorai nie pozwala jej nie zostawić w nim wiadomości, a także kilku zdjęć, by zrozumiał, co traci. To sprawia, że Graham nie może przestać o niej myśleć i postanawia ją odnaleźć.
Jest to początek skomplikowanej relacji pomiędzy ekscentryczną Włoszką, piszącą porady w magazynie a zadufanym w sobie szefem, których połącza namiętność i niespodziewana więź. Jednak na ich drodze ku szczęściu ma stanąć błąd z przeszłości, który może tylko rozdzielić albo umocnić obojga kochanków.


Nie bój się zranienia. Lepiej wzbić się w niebo i upaść, niż nigdy nie poczuć, jak ziemia usuwa ci się spod nóg.

Ta książka wzbudziła we mnie mnóstwo tak silnych i różnych emocji... Nawet teraz, dwa dni po jej lekturze, z gniewu mam ochotę czymś rzucić, a jednocześnie wypić coś gorzkiego, bo od słodkości bolą mnie zęby. Pamiętam, jak zawczasu pomyślałam sobie, że to fajne, ale i zaskakujące, że w fabule nie ma żadnego dramatu. Po czym takowy się pojawił i sprawił, że rwałam sobie włosy z głowy, chcąc utopić pewną bohaterkę i jestem pewna, że to zasługa kochanej Penelope Ward. Z kolei cudowna Vi Keeland po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i stworzyła postaci, w których się zakochałam.

Zarówno Soraya, jak i Graham to osoby, które zawsze mówią, co myślą. Ona zawdzięcza to włoskiemu temperamentowi, a on raczej gburowatości. Są przeciwieństwami i nic ich nie łączy, poza fascynacją od pierwszego wejrzenia i świadomością, że jeśli się w nią zagłębią, to z pewnością będzie coś więcej i będą musieli się zaangażować. Ona jest szalona, energiczna i farbuje końcówki włosów w zależności od nastroju. Jednak dręczy ją strach przed odrzuceniem, zasiewający wątpliwości w kontaktach z mężczyznami, szczególnie takimi jak ten przystojny, pewny siebie bogacz. On jest władczy, zuchwały i lekceważący. Ma za sobą trudne przejścia: stratę oraz złamane serce, które go takim uczyniły. Kiedy poznaje Sorayę, zaczyna mu na niej zależeć, lecz nie wie, czy jest jeszcze zdolny do miłości.

Obojga polubiłam prawie tak samo bardzo. Porywający facet i urocza kobieta, która zabija swoim sarkazmem. Z czasem jednak zaczęłam odnosić wrażenie, że Graham stał się krótkowzroczny i to już do końca nie zniknęło. Nie widział problemów ani obaw, z jakimi borykała się Soraya i to sprawiało, że miałam ochotę rzucić książką. Choć nie tak bardzo jak obecność niejakiej Genevive, która mocno skomplikowała im życie. Chciałabym móc wyciąć ją z historii i ze swojego umysłu, bo myśl o niej budzi we mnie wściekłość. Autorki wykonały naprawdę świetną robotę, jeśli chodzi o kreację bohaterów.

W tle pojawia się kilka postaci, które przewijają się i dopełniają historii, ale nie odgrywają żadnej ważniejszej roli. Ciekawym motywem są jednak maile do Idy, najpierw zabawne, później doprowadzające mnie do smutku i melancholii. Sama historia jest niezobowiązująca i lekka, delikatnie poruszająca rodzinne problemy, z dużą ilością miłosnych rozterek. Te miałam sama, co rusz zmieniałam zdanie, co do tego, jak powinna postąpić bohaterka i cały czas serce biło mi jak na wyścigach, gdy przerzucałam strony, by poznać ostateczne rozwiązanie. Choć zakończenie wydaje się lekko naciągane, jakby wszystkie problemy magicznie zniknęły, to całość bardzo mi się podobała i jestem pewna, że zarówno fani gatunku, jak i autorek nie będą rozczarowani. 

Drań z Manhattanu to świetna lektura, która rozbawiła mnie już od pierwszych stron. Pełna żaru, niespodzianek, urocza, a do tego elektryzująca, dokładnie tak jak Graham. Autorki stworzyły emocjonującą historię o miłości i przewrotności losu, dodając książce również pikanterii.

Nawet chwilowa radość jest lepsza niż całkowity jej brak.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Editio Red.

Brak komentarzy: