maja 01, 2017

Premiery majowe i Wszystkie Jasne Miejsca - Jennifer Niven.


Kwiecień upłynął mi bardzo szybko i z brakiem weny czytelniczej, sam ten post miał pojawić się wczoraj, ale jak widać z przyjściem maja, powróciła też wena. Pamiętam, że obiecałam sobie, iż w tym miesiącu pobudzę bloga do życia (wróćcie kiedyś, żeby sprawdzić, czy mi się udało :D). 

W pierwszym tygodniu kwietnia przeczytałam aż trzy książki, a więc dobrze zaczęłam, za to później już nic mi się nie chciało i straciłam zapał. Wymęczyłam jakoś Nerve i napisałam recenzję, którą możecie zobaczyć w poprzednim poście. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak krótkie i słabe one były. Nawet się nie przyłożyłam. Od teraz obiecuję poprawę!

Zbliża się maj, mój ulubiony miesiąc w roku; po pierwsze - to miesiąc moich urodzin - kto by się nie cieszył na moim miejscu? Po drugie - w maju zawsze wychodzi mnóstwo świetnych książek. W tym roku pod tym względem będzie jeszcze lepiej. Już na samym początku pragnę wspomnieć o Confess mojej ulubionej autorki Colleen Hoover, której wszystkie książki przetłumaczone na język polski posiadłam tego samego dnia, którego pojawiły się w księgarni. Miałam już także przyjemność przeczytać e-book Confess w nieoficjalnym tłumaczeniu ponad rok temu. Z moim angielskim jest raczej zbyt słabo jak na czytanie książek w oryginale... W każdym razie byłam nią oczarowana i od razu wskoczyła na listy moich ulubionych książek, także tych spośród innych pozycji CoHo. Na pewno napiszę o niej niedługo recenzję!

Także w dniu moich urodzin, czyli 24 maja oficjalnie w księgarniach pojawi się Królewska Klatka - 3 tom serii Czerwona Królowa  od świetnej Victorii Aveyard. Dwa poprzednie tomy zdobyły moje serca, choć nie było się bez momentów, w których miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno, uderzyć głową głównej bohaterki w ścianę lub przewinąć kilka kartek dalej, żeby się dowiedzieć, jak zakończy się dana akcja. To mnie przyprawiało o palpitacje serca, dlatego muszę przeczytać kolejny tom, lubię silne emocje, podczas czytania.

To tylko początek długaśnej listy książek, które chcę przeczytać i mają swoją premierę w maju. Inne tytuły możecie znaleźć na stronach wydawnictw, albo wchodząc na mój Instagram i pisząc do mnie wiadomość, chętnie pomogę.

Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję "Wszystkich Jasnych Miejsc", książki, o której bardzo dużo się słyszy albo nie słyszy się wcale. Autorką jest Jennifer Niven, której historia życia jest bardzo... ciekawa? Warto ją przeczytać, by zrozumieć w pełni książkę.


Violet Markey jest popularna i lubiana - może brzmi stereotypowo, ale uwierzcie - wcale tak nie będzie. Dni są dla niej wypełniaczami czasu. Codziennie zaciska zęby i odkreśla jeden dzień w kalendarzu. O jeden dzień bliżej do zakończenia szkoły i ucieczki z małego miasteczka, w którym mieszka. Żyje tylko dla przyszłości, która może okazać się lepsza od przeszłości. Dziewczyna nie może pogodzić się ze śmiercią siostry i rozpamiętuje wydarzenia z wypadku, który nigdy nie powinien nastąpić. Od tamtej pory czuje nieustanną potrzebę pomocy innym. Bagaż doświadczeń zmienia ją w przeciwieństwo tego, kim była. Teraz stara się nie rzucać w oczy, traci pogodę ducha, zapał i siłę, które sprawiały, że była tak wyjątkowa.

Theodore Finch codziennie rozmyśla nad sposobami, w jakie mógłby się pozbawić życia i zadaje sobie pytanie, od którego wszystko się zaczyna: "czy dziś jest dobry dzień, by umrzeć?". Śmierć go fascynuje, jednak rozpaczliwie szuka czegoś, co mogłoby go utrzymać przy życiu. Jego dom i jedyna rodzina, jaką posiada to ponura i obojętna na wszystko strefa, która sprawia, że Finch czuje się tak, a nie inaczej. 

Tych dwoje zna się ze szkoły jednak po raz pierwszy rozmawiają ze sobą, gdy dochodzi do spotkania na szkolnej wieży, a dokładnie na jej krawędzi, sześć pięter nad ziemią. Obydwoje nie zauważają się, aż do ostatniej chwili. Do samego końca nie wiadomo, kto, komu tak naprawdę uratował życie, ale od tamtej pory wszystko się zmienia. Tych dwoje kompletnie różnych ludzi połącza więź, którą tylko oni są w stanie zrozumieć. Gdy ta dwójka zostaje przydzielona do stworzenia wspólnego projektu szkolnego, ruszają w drogę, by poznać "cuda" Indiany, w miejsca dziwaczne, maleńkie, piękne, brzydkie i zaskakujące - zupełnie jak życie. Wkrótce dzięki Finchowi Violet przestaje odliczać dni, a zaczyna nimi żyć, a tylko przy Violet Finch może być sobą, nie takim wariatem, za jakiego go uważają i potrafi się śmiać.


Powiem szczerze, że miałam wobec tej książki wielkie oczekiwania. Nie spełniła ich, ale także mnie nie rozczarowała. Okazała się ogromnym zaskoczeniem, bo nie opowiadała o tym, czego się spodziewałam. 
Przez większość czasu nic konkretnego się nie działo, jeśli już pojawiały się ciekawsze sceny to były one przedstawione z przytupem, wywierały ogromne wrażenie, no przynajmniej dla mnie. Książka porusza bowiem tematy, których ludzie unikają. Śmierć, bycie odmiennym. Autorka zmierzyła się z tematem samobójstwa, a wszystko to opisała w sposób bardzo odważny. Sama historia Violet i Fincha, jak podejrzewam, wzięła się z jej przeżyć, które opisała zaraz przed podziękowaniami. Ludzie wokół niej wciąż umierali, a to wypadek, choroba, samobójstwo. Została więc naznaczona przez ludzi "łatką", pechem i dopiero w trakcie pisania tej książki zauważyła, że ludzie właśnie w taki sposób ją postrzegają, co również wdrążyła do życiorysu Violet. Wydaje mi się, że ta bohaterka miała być odzwierciedleniem jej samej, dziewczyny, która traci wszystko, co dla niej ważne, podczas gdy inni czekają, aż wreszcie całkiem się złamie.

"We do not remember days, we remember moments."

W przeżyciach autorki widziałam tyle wspólnego z bohaterami opowieści, że uświadomiłam sobie, iż poznając ich, tak naprawdę poznajemy ją i mimo że bohaterzy wciąż widzą w posiadaniu życia albo zło, albo "wypełnienie czasu" przed tym, co dopiero ma nadejść, to książka wcale nie została napisana w sposób depresyjny. Bohaterzy są bardzo kreatywni, pomysłowi i przeżywają różne przygody. Wydaje się, że korzystają z życia, a jednak pragną końca. Pytanie tylko, czy wzajemna miłość będzie wystarczająco silna, by odepchnąć złe myśli i ich ocali?

"Jesteś wszystkimi kolorami jednocześnie, w największej ich jaskrawości."

Początek książki nie był słaby, ale nie był też wciągający tak jakbym tego chciała. Akcja rozkręca się z czasem. Jest tu pare wręcz szokujących dla czytelnika scen, a zakończenie jest po prostu mocne. Do końca kibicowałam Violet i Finchowi, ale nie dostałam upragnionego zakończenia, tylko coś lepszego.

Ta książka nie przypomina mi żadnej wcześniej przeczytanej i nie mogę jej do niczego porównać. Choć porusza dość popularne wątki, tutaj są przedstawione w inny sposób niż ktokolwiek wcześniej je pokazał, być może z powodu doświadczeń autorki. Jedno mogę stwierdzić na pewno - to rzeczywistość w pełnej krasie.

Wyciągnęłam z tej książki także wiele pouczeń - pomagajmy ludziom, nim będzie na to późno. Także zmusza do refleksji nad życiem, jego kruchością, przemijaniem i tym, co nadejdzie i pamiętać, że najważniejsze jest to, co po sobie zostawimy.

„Co czterdzieści sekund ktoś na świecie umiera na skutek samobójstwa. Co czterdzieści sekund ktoś zostaje i musi uporać się z poczuciem straty i żałoby.”




Podsumowując, jest to historia psychologicznie złożona, w którą trzeba się wczuć i zrozumieć. Bohaterowie są bardzo autentyczni, ale trochę przeczący charakterem, co do swoich czynów i to właśnie sprawia, że nie czujemy się ponuro podczas czytania. O Violet wiele już napisałam wyżej, jest niczym odpowiednik Jennifer Niven, a Finch... Jest niezwykle nowoczesnym i szalonym, nazbyt szalonym, jak na obecne realia chłopakiem, co mocno wyróżnia go z tłumu. Uważa, że świat jeszcze nie jest na niego gotowy, ale wkrótce okazuje się, że problem tkwi głębiej niż w jego cechach charakteru.

Raczej nie wrócę do tej książki, ale nie żałuję ani minuty spędzonej na jej czytaniu i serdecznie polecam wszystkim, bo ta historia dużo bardziej niż rozrywką, ma być pouczeniem. Posiada też mnóstwo prawd i morałów.

"Boję się mojego własnego długiego sznura. Boję się Snu i nadchodzącego zatracenia się w nieważkości. Najbardziej boję się samego siebie."

1 komentarz:

  1. Cieszę się, że w końcu udostępniłaś anonimowe komentowanie, bo nie mam konta i raczej nie założę, a chcę ci powiedzieć, że przeczytałam wszystkie Twoje recenzje i nieźle się rozwijasz, aż miło patrzeć, jak recenzje są coraz bardziej rozbudowane, trzymam kciuki i na pewno wrócę, obserwuję na instagramie :)
    wyrazy miłości

    OdpowiedzUsuń